Jego celem było przyłączenie do Piemontu północnych Włoch, w zamian za co Francja miała uzyskać od Sardynii Sabaudię. Ograniczenie celów do północnej Italii było na rękę Napoleonowi III, ponieważ od 1849 r. w Rzymie stacjonowały wojska francuskie, które przywróciły władzę papieża po Wiośnie Ludów.
fot. Adobe Stock Wiecie, jak trudno oddać innej kobiecie ukochanego mężczyznę? Macie pojęcie, co się wtedy myśli i czuje? Wyobrażacie sobie ten pusty dom, w którym jeszcze niedawno królewicz-jedynak rozrzucał zabawki, słuchał dudniącej muzyki, za nic nie można go było odgonić od komputera... Nagle dorósł i zaczął się rozglądać za dziewczynami. A teraz chce się żenić. I to wcale nie z księżniczką, tylko ze zwykłym kopciuchem. A mnie pęka serce. – Przysięgam na wszystko, daję słowo honoru, nie będę się wtrącać. Wiem, nie moja sprawa... nie moje życie, powinnam stać z boku, choćby miało mnie skręcić z żalu i złości. Mój mąż, gdy to słyszy, kiwa głową, ale nie dowierza. – Nie raz tak mówiłaś. Jesteś uzależniona, jak prawie każda matka. Myślisz, że nie słyszę, jak wydzwaniasz wieczorami, żeby sprawdzić, czy ukochany synuś jest w domu? Niepotrzebnie się chowasz wtedy w łazience... wystarczy przecież popatrzeć na rachunki za twoją komórkę, prawda?! – Bo nie mogę zasnąć, kiedy on gdzieś się włóczy. Tyle wypadków dokoła. Chcę tylko, żeby się odezwał i żebym wiedziała, że nic złego się nie stało. – A jak jest wtedy z jakąś dziewczyną?! Oni buzi, buzi, a tu – dzwoni ukochana mamusia i głowę zawraca. Ja normalnie bym się wściekł. – Toteż do ciebie nie dzwonię i nie sprawdzam. A może właśnie i lepiej, żeby czasami wylać na niego kubeł zimnej wody, zanim będzie za późno i zaplącze się na amen. – I dlatego synuś zostanie starym kawalerem, albo pójdzie siedzieć, bo przypadkiem uwiedzie nieletnią. Według ciebie, jeszcze się nie urodziła taka, która byłaby go warta. Ale niestety, urodziła się. Miała na imię Sabina i była z nim w ciąży. Zadzwonił, że wybierają się do nas z zapoznawczą wizytą: – Szykuj się mamo, będę się żenił. To wyjątkowa dziewczyna, zresztą sama zobaczysz. Pewnie, że wyjątkowa. Sprytniejsza od węża. Pielęgniarka, a nie wiedziała, jak się zabezpieczyć?! Teraz, gdyby mój syn się nie ożenił i tak musiałby płacić długie lata i jeszcze cierpieć, że jego dziecko wychowuje ktoś inny; jeśli weźmie z nią ślub – koniec. Czuje moje serce matki, że to kobieta nie dla niego, że go zapędziła w pułapkę, że chce go omotać w welon i pieluchy, zmarnować mu życie. Mój mąż niespokojnie kręci się po mieszkaniu i błaga, żebym się uspokoiła, bo przecież nic się nie stało: – Najwyższy czas, żeby nasz chłopak ułożył sobie życie. Sam zdecydował, że teraz on będzie komuś zmieniał pampersy, a ty nie możesz mu tego zabronić. A może będzie wnuk i jeszcze zdążę go nauczyć, jak się łowi ryby. Ale ja cierpiałam i nic mnie nie cieszyło. Chodziłam jak struta, jednak przygotowywałam się na tę okazję jak do wizyty chińskiej cesarzowej. I to się nie podobało mojemu mężowi, był całkiem zdegustowany: – Bój się Boga, kobieto. Co ty wyrabiasz. Przestań pucować te okna, przecież lśnią jak brylanty. Już się prawie boję przesunąć krzesło, żeby nie porysować podłogi. Spodziewasz się komisji sanitarnej?! Powiedz od razu, że chcesz speszyć tę bidulę, która tu wejdzie po raz pierwszy. – Nie wiem, kogo miałoby peszyć czyste mieszkanie? Jeśli ta panna nie lubi porządku, niech wie od razu, do jakiego domu wchodzi i jakie tu są zwyczaje. Twoja matka nauczyła mnie zmywać gary w małej misce i nie wychlapać ani jednej kropli wody. Więc miej teraz do niej pretensje, że jestem pedantką; dostałam niezłą szkołę. – A ile razy płakałaś? Nie pamiętasz? – Pamiętam, pamiętam, ale czegoś się nauczyłam! Przyjechali. Sięgała Marcinowi ledwie do ramienia i była chuda, jak tasiemka. Włosy, owszem, ładne – długie, ciemne, ale twarz. Prawie biała i to w samym środku lata. Jak pobielona wapnem. Oczy jakieś szare, zresztą trudno było to dostrzec, bo cały czas spoglądała gdzieś w bok. Od razu pomyślałam, że pewnie nie jest szczera i dlatego tak koso patrzy. Mówili, że nie są głodni, że jedli po drodze, ale co to za gadanie? Był pięknie nakryty stół, przystawki, dwa drugie dania, deser... Ale ona – nie. Rosołu nie jadła, kurczak – ledwie skubnęła. Tort bezowy – później. – No, to może, chociaż galaretką poziomkową pani nie pogardzi? Tak to powiedziałam, że chyba nie mogła odmówić. Podałam tę galaretkę w kryształowych kompotierkach, na obrusie haftowanym w maki i kłosy jeszcze przez moją matkę. Mój mąż wyszedł do ogrodu na papieroska, a Marcin pognał za nim pewnie po to, aby zapytać, jak mu się podoba przyszła synowa? Zostałyśmy same. Patrzyłam, jak każda nabierana łyżeczka rośnie jej w ustach, jak, w szarych oczach wzbierają łzy i już chciałam powiedzieć, żeby dała spokój, że nie musi jeść na siłę, żeby zostawiła resztę, ale... było za późno. Zwymiotowała na wytworny obrus, na paterę z tortem, na porcelanowe talerze i filiżanki. Stało się to dokładnie wtedy, gdy do pokoju weszli nasi mężczyźni. Potem było już tylko gorzej. Mąż zniknął w szopce z narzędziami, Marcin zamknął się w łazience z tą swoją narzeczoną, a ja w furii sprzątałam i prałam. Po dobrej godzinie mój syn wszedł do kuchni i otworzył lodówkę. Wyjął porcję galaretki, której szczęśliwie nie postawiłam na stole. Dużą łyżką od zupy nabrał spory kęs, a potem wypluł go do zlewu i popatrzył na mnie tak, jak nigdy w życiu. Z nienawiścią. Musiałaś to zrobić? Ona spodziewa się mojego dziecka. Jest zmęczona podróżą, przerażona tą wizytą, kiepsko się czuje... Trzeba było jeszcze dosypać arszeniku, lepiej by podziałało. Siedziałam jak sparaliżowana. Tyle starań, tyle pieniędzy, tyle nerwów. I mój ukochany syn tak mi za wszystko dziękuje. Nawet nie wyszłam z domu, kiedy trzasnęły drzwiczki samochodu. Serce mi krwawiło z żalu. Tyle się nastarałam dla tej chudej, bladej dziewczyny; byłam gotowa przemóc się i może ją nawet polubić, więc, dlaczego Marcin tak się wściekł? Mąż zjawił się w domu dopiero wieczorem i już od progu też wyskoczył z pretensjami: – Świdrowałaś ją wzrokiem, jakbyś chciała zobaczyć, czy naprawdę ma dziecko w brzuchu. Wiesz, że ani razu się nie uśmiechnęłaś? I po co ten wredny numer z galaretką? – Czy wyście powariowali, że tak na mnie napadacie? Ona też nie tryskała humorem. O co wam w końcu chodzi?! Wtedy powtórzyła się scena sprzed kilku godzin. Mąż nabrał chochlą galaretkę z kryształowej miseczki i powiedział ze złością: spróbuj. Miły Boże! Jakie to było ohydne, potwornie słone świństwo. Parę razy wypłukałam usta, a jeszcze czułam ten wstrętny smak. A ona wmusiła w siebie prawie całą porcję i to pod moim bacznym, nieżyczliwym okiem. Pomyliłam się i zamiast cukru wsypałam sól. Teraz rozumiałam te łzy w szarych oczach i ten strach, żeby jak najlepiej wypaść w domu upiornej teściowej... I wściekłość mojego syna. On pomyślał, że ja specjalnie... Nie mogłam tego tak zostawić! Oczywiście do nich pojechałam. Wszystko wytłumaczyłam. Przeprosiłam. Wyściskałam ich i utuliłam. Jest zgoda. Wesele było huczne i piękne, a teraz oczekujemy narodzin małej Sabinki. Już ja ją nauczę, żeby nie dała sobie w kaszę dmuchać i nie była tak delikatna i nieśmiała, jak jej mama. I żeby umiała mówić „nie!”, jeśli naprawdę nie będzie czegoś chciała, nawet, gdyby miała się narazić przyszłej teściowej. A swoją drogą, dużo łatwiej się teraz dogaduję z dużą Sabiną niż z moim Marcinem. I nie muszę prosić o telefon. Sama do mnie dzwoni i opowiada, co u nich słychać. Zawsze, co córka, to córka! Chcesz podzielić się z innymi swoją historią? Napisz na redakcja@ REKLAMA Więcej listów do redakcji: „Teściowa to hetera, która ciągle mnie krytykuje i poucza. W uszach mam tylko jej ciągły jazgot”„Nasza miłość przetrwała życiowe burze, a pokonały ją drobne nieporozumienia. Mąż odszedł bez wyjaśnienia”„Mąż zdradził mnie z moją przyjaciółką, a ja postanowiłam, że już zawsze będę sama. Życie zdecydowało inaczej...” Study with Quizlet and memorize flashcards containing terms like 1859, pozytywizm, teoria rewolucji and more. Około 30 tys. "czerwonych koszul", czyli zwolenników byłego premiera Tajlandii Thaksina Shinawatry, zgromadziło się 24 czerwca w Bangkoku, by wyrazić poparcie dla rządowego planu nowelizacji konstytucji, umożliwiającego powrót Thaksina z emigracji. Z okazji 80. rocznicy zamachu stanu, który w 1932 roku położył kres monarchii absolutnej w Tajlandii, "czerwone koszule" ostrzegły, by Trybunał Konstytucyjny, którego decyzja w sprawie nowelizacji spodziewana jest w lipcu, trzymał się z dala od polityki. Trybunał bada, czy planowana nowelizacja nie podważa praw monarchii konstytucyjnej w Tajlandii. Obecna ustawa zasadnicza została wprowadzona w 2007 roku przez wojskowych sprawujących władzę po obaleniu rok wcześniej Thaksina. Premierem Tajlandii jest obecnie jego siostra, Yingluck Shinawatra. Jej administracja, w tym przywódcy "czerwonych koszul", określają poprawki konstytucyjne i związaną z nimi amnestię jako część planów pojednania narodowego. Opozycja parlamentarna i "żółte koszule", przeciwnicy "czerwonych", uważają, że zmiany w konstytucji mają być przyjęte, aby umożliwić powrót do kraju Thaksinowi, który został skazany zaocznie przez Sąd Najwyższy na dwa lata więzienia za doprowadzenie do konfliktu interesów. Wcześniej w czerwcu tymczasowy nakaz sądowy wstrzymał parlamentarną debatę nad zmianami w konstytucji, co pozwoliło zażegnać kryzys, potencjalnie grożący ponownym rozlewem krwi na ulicach. Zdaniem "czerwonych koszul" nakaz sądu wskazuje na wspólne interesy aparatu sadownictwa i potężnych elit związanych z wojskiem i dworem królewskim. Kilka sądowych decyzji w ostatnich latach doprowadziło do upadku rządów zwolenników Thaksina. - Sądy wykonują rozkazy klas rządzących. Są przeszkodą dla prawdziwej demokracji i dlatego tu dziś jesteśmy; w naszym kraju wciąż demokracji nie ma - powiedział agencji Reutera przywódca "czerwonych koszul" Somwang Assarasee. Wiece "czerwonych koszul", którzy rekrutują się z biedniejszych warstw społecznych, i rywalizujących z nimi "żółtych koszul" często kończą się rozlewem krwi. W 2010 roku podczas tłumienia przez wojsko protestów "czerwonych koszul" co najmniej 90 ludzi zginęło, a niemal 2000 odniosło obrażenia. sjk, PAPwyprawa tysiąca czerwonych koszul. wyprawa tysiąca ochotników pod wodzą Garibaldiegl na Sycylię w celu przyłączenia ich do WłochO tym, jak Tomek Pacholczyk, wychowanek poprawczaka, został wolontariuszem Drużyny Szpiku, czyli o życiu naszpikowanym dobrem i złem, pisze Agnieszka Świderska W domu jesteś nikim. Tak samo w szkole. Żeby być kimś zaczynasz używać pięści. Ich strach staje się twoją siłą. I tylko nie rozumiesz dlaczego zamiast być dobrze, wciąż jest źle. Dlaczego dla ciebie są kraty w poprawczaku, a dla tamtych wszystko? Masz kolejny dobry powód do nienawiści. I możesz karmić się tą nienawiścią do końca życia. Albo się z niej wyleczyć. Czasami wystarczy do tego jeden człowiek. Czasami tak jak w przypadku Tomka potrzeba całej drużyny. Drużyny grudnia. Poniedziałek. Łódź. Zespół Szkół Przemysłu Spożywczego przy Franciszkańskiej. Na sali setka uczniów. Pod oknem w czerwonych koszulkach łódzka Drużyna Tomka, jego dwaj "szpikowi" wychowawcy z poznańskiego poprawczaka, Mariusz Cielecki i Andrzej Ciechorski oraz Justyna, koleżanka z Drużyny, tej poznańskiej. Zaczyna Ewelina. Tłumaczy po co tu wszyscy są. Że gdzieś tam za murami tej szkoły są chorzy na białaczkę, których można uratować. Justyna, która wychodzi po niej mówi, że bycie dawcą szpiku nie boli. Za to boli życie z białaczką. Potem mówi za nią lekarz, jeden z bohaterów dokumentu o kilkuletniej Oli z białaczką. "Czasami parę dni wystarczy, a całe życie, wszystkie klocki, które mamy poustawiane, poukładane, mogą być poprzewracane". Kiedy jesteś zły, otaczają cię ludzie ze złym życiem. Nie nauczą cię niczego dobrego. Nie będziesz wierzył, że możesz żyć jak inni- Każdego roku 10 tysięcy osób dowiaduje się, że ma białaczkę. Połowa umiera, bo nie znalazł się dawca. Cztery i pół godziny naszego czasu to jest cena za ich życie. Mam na imię Tomek. Jestem wychowankiem Zakładu Poprawczego w Poznaniu... Rodzice mogliby być dumni z jego czerwonej koszulki Drużyny Szpiku. Gdyby ich to obchodziło. Ale nie obchodzi. Miała być miłość. Była źle skrywana obojętność. Matka w kuchni albo przed telewizorem. Wiecznie zajęta sobą. Ojciec ciągle w pracy. Więc albo było wieczne milczenie, albo wieczne pretensje i awantury. Nie pamięta pytania, czy u niego wszystko w porządku. Może gdyby zapytali, to by powiedział, że od dawna już nic nie jest w porządku. Że w prawie każdej szkole, a w podstawówce na łódzkich Bałutach, to już na pewno, zawsze musi być ktoś do gnębienia. Że w jego klasie padło na niego. Że dlatego wagarował, żeby nie być "dojeżdżanym". Że kiedy jego prześladowcy wyszli już ze szkoły, a on został w niej jako najstarszy, postanowił wziąć odwet. Na innych słabszych, młodszych. Że wygrało w nim prawo fali: z "dojeżdżanego" sam się stał tym, który "dojeżdża" innych. Że takich jak on to w poprawczaku jest co drugi. Przed poprawczakiem w Poznaniu, do którego trafił w wieku 16 lat, zaliczył jeszcze dwa schroniska dla Wszędzie słyszałem, że jestem tym najgorszym. A skoro tak, to wam pokażę. Już z pierwszego schroniska, z Okęcia, wyszedłem gorszy - opowiada Tomek. Kraty w poprawczaku nie zrobiły na nim większego wrażenia. Zrobiła je za to czerwona koszulka Drużyny Szpiku, w której jego wychowawca, Mariusz Cielecki, przyszedł kiedyś do pracy. Zanim stał się "dzieckiem szpikowym" minęło jednak półtora roku. Przeszczep musiał się przyjąć. - Kiedy jesteś zły, otaczają cię ludzie ze złym życiem - mówi Tomek. - Nie nauczą cię niczego dobrego. Nie będziesz wierzył, że możesz żyć jak inni. Nie zmieniłem się sam. To inni mi pomogli. Tacy wychowawcy jak Mariusz i Andrzej. Ekipa z Drużyny Szpiku. Bardzo dużo zawdzięczam szefowej Drużyny, Dorocie Raczkiewicz. Dała mi duży kredyt zaufania. W zaufaniu nie liczy się tylko to, że go nie zawiedziesz. Ważne jest, kogo nie zawiedziesz. Kim jest ta osoba, która tobie ufa i która w ciebie wierzy. Dzięki niej uwierzyłem, że to nie ten świat najgorszych jest mój, ale ten, w którym dzieją się dobre rzeczy. Chcę jej podziękować. To ważne dla mnie. Dorotę Raczkiewicz i Janusza Jezierskiego z Drużyny Szpiku ściągnął trzy lata temu do poprawczaka Mariusz Cielecki. Może innemu dyrektorowi nie podobałoby się to całe zamieszanie, ale w Poznaniu za biurkiem siedzi Sebastian Dec. Jemu się podobało. I tak w poprawczaku powstała "szpikowa rodzina". Biegali w czerwonych koszulkach Drużyny "dychy" i maratony, biegali po oddziałach onkologicznych, po hospicjach, po turniejach, z których pieniądze szły na pomoc dla tych, którzy mieli jeszcze mniej szczęścia. Tomek szybko odpuścił sobie samo bieganie. Nigdy nie miał kondycji biegacza. Za to było go pełno w innych akcjach Drużyny, a wyjście na przepustkę równa się u niego z wyjściem na onkologię albo do hospicjum. Teraz jako ambasador Drużyny biega po łódzkich szkołach. Ta na Franciszkańskiej nie była ostatnią w tym roku. - Gdyby ktoś trzy lata temu powiedział mi, że będę coś bezinteresownie robił dla innych, to bym mu powiedział, żeby mocno walnął się łeb - mówi Tomek. - Dziś powiedziałbym to samo komuś, kto by mi powiedział, że mam z tego zrezygnować. Kiedyś nie było dla mnie czegoś takiego jak inny człowiek. Byłem tylko ja i moje problemy. Teraz sens mojego życia widzę w tym, żeby pomagać innym. Zakład Poprawczy w Poznaniu w 2011 r. otrzymał tytuł Poznańskiego Wolontariusza Roku w kategorii sportowejPoprawczak jest jak czyściec. Dopadają cię tam myśli o piekle, z którego wyszedłeś. Nie ma przed nimi Miałem jeden z takich dni, kiedy spotkałem się z Gabrysią. To mała dziewczynka, dla której zbieraliśmy na wózek inwalidzki. Gabrysia wyczuła, że coś jest nie tak. Przytuliła się do mnie i powiedziała: Nie martw się Tomuś, będzie lepiej. Słowa takiej małej istotki, tak dużo zmieniły. Kiedy przestajesz patrzeć tylko na siebie, zaczynasz więcej widzieć w innych. To, co w nich ukryte. Po pierwszym spotkaniu w Łodzi zostałem jeszcze w sali z kilkoma osobami. Powiedziałem im, jak ich widzę w swojej głowie. Ktoś się popłakał. "Nie znasz mnie, a wiesz o mnie więcej niż inni". Tego zwykły człowiek, który przemyka ulicą w pogoni za życiem, za pracą, za rodziną nie zobaczy. Tego uczysz się od takich jak Gabrysia. W marcu skończy 20 lat. W dzień swoich 18. urodzin zarejestrował się jako potencjalny dawca szpiku. Jego szpik nie był jeszcze nikomu potrzebny, ale to może się zmienić w każdej chwili. - Dlatego tłumaczę innym, żeby to była świadoma decyzja. Bo gdy wycofają się w momencie, gdy ktoś już będzie czekał na ich szpik, to nie będzie już miał szans na przeżycie. A zabierać komuś ostatnią nadzieję byłoby nieludzkie. Kiedy mówi na spotkaniach, że jest z poprawczaka, to chce, żeby coś z tego Staram się podkreślać skąd jestem, bo dla wielu jesteśmy już skreśleni. Wiem jak się mówi o takich jak my, bo sam często to słyszałem. Najczęściej za plecami. Ostatnie pół roku w jego życiu było najważniejsze. To wtedy w jego życiu była już Ewelina, to wtedy wciągnął do Drużyny Szpiku ekipę z Łodzi, w której jest już "dziewięciu "czerwonych". To wtedy naprawdę uwierzył w punkt przywracania systemu. W komputerze jest to funkcja, która w przypadku niechcianych zmian pozwala przywrócić system operacyjny do ostatniego "zdrowego" punktu. - Ja mam w swoim życiu taki punkt - mówi Tomek. - Kiedy mieszkaliśmy jeszcze razem z babcią, kiedy byłem zwykłym, grzecznym chłopcem, kiedy w moim życiu było coś dobrego, a w głowie miałem jakieś zasady. Jeżeli chcesz uratować takich jak ja, to trzeba z nich wyciągnąć tamtych chłopców. Zrobić coś, by przypomnieli sobie innego siebie. To właśnie próbują robić wychowawcy. Ja po prostu przestałem udawać złego. Znowu jestem sobą. Gorzej z tymi, którzy nie mają kogo sobie przypomnieć, bo nigdy nie było żadnego zwykłego, grzecznego chłopca. Z Eweliną chodził do klasy w gimnazjum. Ten krótki czas, kiedy był w normalnej szkole między schroniskiem a poprawczakiem. Cicha dziewczyna, której się nie pamięta. Ale ktoś mu o niej przypomniał. Kuzyn koleżanki, klasowy odrzutek, który byłby kolejną ofiarą, gdyby nie on. Powiedział, że roztrzaska głowę każdemu, kto go ruszy. Nie ruszyli go nawet wtedy, gdy był już w poprawczaku. Kiedy pierwszy raz po półtora roku wyszedł z zakładu na przepustkę, wpadł na dzielnicy właśnie na niego. Tamten mimochodem wspomniał o Ewelinie. Znalazł ją na Naszej Klasie. Zaczęli rozmawiać. - Moja przyjaciółka, moja dziewczyna, moja wspólniczka od Drużyny w Łodzi - mówi o niej teraz. - Jedna z dwóch najważniejszych osób w moim życiu. Ona i u babci ma teraz dom, kiedy przyjechał na przepustkę. Drugą rodzinę zostawił w Poznaniu. W Każdy kogoś potrzebuje - mówi Tomek. - To może być głos w słuchawce, gdy chcesz z kimś pogadać. Wychowałem się w domu niepotrzebnych sobie ludzi. Już wystarczy. Teraz chcę pogadać. I sam być komuś potrzebny. Niektórzy mówią, że już spłaciłem swój dług, ale kiedy sam robię swój bilans zysków i strat, to widzę, że jeszcze brakuje mi do zera. Nadrobię. ***Drużyna Szpiku to grupa wolontariuszy działających na rzecz osób chorych na nowotwory krwi w szczególności na białaczkę. Najważniejszym celem Drużyny jest uświadamianie ludziom jak łatwo można zostać potencjalnym dawcą. Temu właśnie służy projekt "Podziel się życiem". . 200 201 208 296 196 352 382 487