Znajdź odpowiedź na Twoje pytanie o Notatka na temat europy pokongresowej . Potrzebuje najważniejsze informacje w formie notatki Mieczysław CzumaMieczysław CzumaU źródeł mafii (2)Pomiędzy różnymi klanami rodzinnymi toczy się nieustająca wojna o wpływy i pieniądzePrzez długie stulecia Sycylia należała do przybywających zza mórz coraz to nowych zdobywców. Sadowili się na niej kolejno Fenicjanie, Grecy, Kartagińczycy, Rzymianie, Bizantyjczycy, Arabowie, Normanowie, Francuzi, Hiszpanie. Każdy, kto wpływał na losy Europy, brał w swe posiadanie ten z trzech stron obmywany falami ląd. Urzędy okupowali tu zawsze ludzie przemawiający niezrozumiałymi językami. Ale władzy narzuconej przez przybyszów miejscowi przeciwstawiali pielęgnowane od najdawniejszych czasów własne obyczaje, normy moralne, przyzwyczajenia. Mafia ma skomplikowany rodowód społeczny, gospodarczy i polityczny. Ale oparta jest o posunięte do najdalszych granic poczucie rodowej jedności. Sycylia przez całe stulecia zrywała się do walki przeciwko obcym ciemiężcom. Nieustające bunty i powstania były jednak zawsze krwawo tłumione. Dopiero u progu drugiej połowy dziewiętnastego wieku, w czasie jednoczenia Włoch, udało się wyzwolić wyspę spod władzy hiszpańskich Burbonów. W kwietniu 1860 roku w Palermo wybuchły uliczne rozruchy. Do rzemieślników strzelających w stronę oddziałów znienawidzonego Ferdynanda II przyłączyli się chłopi. Pozrywano linie telegraficzne, odcięto wodę od młynów. Wojskom królewskim i tym razem jednak udało się stłumić rewoltę. Uczestników zajść rozstrzeliwano i wsadzano do więzień. Ale kierowani najlepszymi podszeptami patrioci wysłali do Giuseppe Garibaldiego fałszywą depeszę: Powstanie zwyciężyło w Palermo i utrzymuje się na prowincji. Najgorętszy z rzeczników zjednoczenia Włoch przebywał w tym czasie w Genui. Postanowił natychmiast wyruszyć na południe. Ogłosił zaciąg na wyprawę. Liguryjski port w mgnieniu oka rozpłomienił się od czerwonych koszul. W taki bowiem strój odziewali się ochotnicy spieszący pod rozkazy tego ulubieńca ludu. W pierwszych dniach maja dwa handlowe statki - "Lombardia" i "Piemonte" - odbiły od nabrzeży i wzięły kurs na Morze Tyrreńskie. Na ich pokładach tłoczyło się tysiąc osiemdziesięciu siedmiu zapaleńców bez reszty oddanych sprawie wolności. Byli jak najgorzej uzbrojeni, ale chcieli jak najszybciej zmierzyć się z zaborcami. Ową legendarną armię potomni nazwali potem w wierszach i piosenkach "tysiącem walecznych". W tych sławnych szeregach znaleźli się i Polacy: Mariusz Langiewicz, Ludwik Żychliński, Julian Konstanty Ordon. Zaraz po wylądowaniu Garibaldi ogłosił się dyktatorem Sycylii. W miastach i wsiach witano go entuzjastycznie. Stawały za nim tysiące ludzi. Coraz liczniejsze wojsko pozostawiało wprawdzie wiele do życzenia. Żołnierze co niedzielę wymykali się z oddziałów, aby odwiedzić żony i wyprać w domach ubrania. Ale też z każdym tygodniem zadawano przeciwnikowi coraz to większe straty. Wódz wyśmienicie rozkładał siły, nie pozwalał sobie narzucić otwartej bitwy. Przez cały czas z wyczuciem stosował zaczepki, chytrze wciągał przeciwnika w pułapki, zręcznie wymykał się z zasadzek. Partyzantka była ulubionym sposobem jego wojaczki. Jeszcze od czasów pobytu w Ameryce Południowej. Po dwóch miesiącach takich zmagań nadeszło rozstrzygnięcie. Hiszpanów ostatecznie wymieciono z wyspy. Garibaldi wydawał rozkazy u stóp Etny prawie przez pół roku. Dorobek tych rządów okazał się imponujący. Opracowano plany podziału dóbr kościelnych, budowy tam na rzekach, osuszania bagien. Podpisano umowę na budowę pierwszej linii kolei żelaznej. Założono pięć wyższych szkół technicznych, podwojono liczbę istniejących katedr uniwersyteckich. Osobisty dekret popularnego przywódcy utorował tu drogę dziesiętnemu systemowi metrycznemu, lirowi i trójkolorowej fladze. W październiku 1860 roku powszechnie uwielbiany dyktator zwrócił się do ludności wyspy z zapytaniem, czy pragnie przyłączyć się do Zjednoczonego Królestwa Włoch. Zawiązujące się wtedy państwo pozyskiwało właśnie kolejne obszary. Wiele ziem znajdowało się jeszcze w obcych rękach. W Wenecji panoszyli się Austriacy, Rzym należał do papieży. Sycylia mogła pozostać organizmem niezależnym. Ale osoba bohaterskiego wyzwoliciela zdecydowała o losach pamiętnego plebiscytu. Dziewięćdziesiąt dziewięć procent głosujących opowiedziało się za połączeniem swych losów z historią mieszkańców półwyspu. Głębokie rozczarowanie zapanowało już niedługo potem. Nowa ojczyzna powstawała przy dynastii sabaudzkiej. W Turynie, na dworze Wiktora Emanuela, króla Sardynii i Piemontu, premierem rządu był hrabia Camilio Benso di Cavour. Ten mąż stanu kiepsko mówił po włosku, a już potrzeb dalekiego południa nie rozumiał w ogóle. W dodatku był zapiekłym przeciwnikiem Garibaldiego. Sycylię potraktowano więc jako podbitą prowincję. Wyznaczono jej rolę spichlerza i zagłębia taniej siły roboczej. Nie zamierzano troszczyć się o tutejszą gospodarkę, ludność obciążono ogromnymi podatkami. Odstąpiono od zapowiedzianego wcześniej zamiaru podziału ziemi. A na domiar złego odgrodzono się od Francji wysokim murem celnym, co uniemożliwiało sprzedaż do tego kraju wina, owoców i innych płodów rolnych. Fabryki budowano w Mediolanie, Turynie, Genui. Palermo, Katania, Messyna pozostawały za tymi północnymi ośrodkami daleko w tyle. Na wyspie zapanowało powszechne niezadowolenie. Słychać było nawet głosy domagające się powrotu dopiero co przepędzonych Burbonów. Potomkowie Fenicjan, Greków, Kartagińczyków, Rzymian, Arabów i Normanów poczuli się dotkliwie oszukani. Głębokie obawy wzbudziło dodatkowo wprowadzenie przez rząd papierowych pieniędzy, kamieniem obrazy stało się ograniczenie uroczystości na cześć otaczanej tu przemożnym kultem świętej Rozalii. W roku 1866 w Palermo rozległy się wystrzały przeciwko nowemu porządkowi. Powstanie z trudem udało się stłumić, bombardując miasto z okrętów. Przez całe stulecia państwo było w tej krainie produktem sił obcych. Teraz, choć niby należało do swoich, także nie zamierzało bronić interesów miejscowych obywateli. Należało więc solidarnie jednoczyć się przeciwko wszelkim postanowieniom płynącym najpierw spod Alp, a potem znad Tybru. Na terenach oblanych wodami trzech mórz szybko rozlewały się więc nastroje separatystyczne. Ich podsycaniem przez wiele lat miała odtąd żywić się mafia. Po zjednoczeniu Włoch ta wcześniej już mocno osadzona w tutejszym krajobrazie organizacja przeżywa okres prawdziwego rozkwitu. Rozdaje urzędy, otwiera drogę do stanowisk. Zarabia na wszystkim. Każe sobie płacić za możliwość wykonywania jakiejkolwiek pracy. Ale nie tylko za to. Haracze nakłada się nawet na śluby, pogrzeby, festyny, przedstawienia teatralne. Pomiędzy różnymi klanami rodzinnymi toczy się nieustająca wojna o wpływy i pieniądze. Ilość zabójstw jest tutaj teraz dziesięciokrotnie wyższa niż w Toskanii, Lombardii, Piemoncie. Coraz więcej mężczyzn powtarza słowa, które staną się znanym, sycylijskim przysłowiem: Najpierw strzelba, a dopiero potem żona. Mafia przeraża, zmusza do posłuszeństwa. Ale jednocześnie umiejętnie buduje wokół siebie mit odwagi, bohaterstwa, niezależności. Zręcznie utwierdza swoich ziomków w przekonaniu, że to właśnie ona skutecznie broni wyspy przed podejrzanymi zakusami Rzymu. O sławę i honor swoich zawsze zabiegano tu z najwyższą troską. Tak było w początkach istnienia organizacji, nie inaczej działo się i później. O rozmiarach sycylijskiego solidaryzmu Włosi mieli okazję przekonać się w czasie pewnego wydarzenia związanego z osobą niejakiego Nunzio Nasi. Ów nobliwy obywatel przez czterdzieści lat zasiadał w rzymskim parlamencie. Reprezentował tam Trapani, spore miasto położone na zachodnim cyplu. Mąż stanu ściśle powiązany był z Onorata Societa. Udało mu się, ku radości ziomków, zostać nawet ministrem. Ale wtedy właśnie popełnił czyn, który spowodował utratę rządowego fotela. Sprzeniewierzył niewielką zresztą sumę pieniędzy. Oddano go za to pod sąd i w 1908 osadzono w więzieniu. Te wiadomości znad Tybru mocno wzburzyły wyborców niedawnego posła. Na lądzie oblanym trzema morzami wybuchły rozruchy. W Trapani spalono portrety króla i królowej. Główną ulicę nazwaną imieniem Wiktora Emanuela przemianowano na Nunzia Nasiego. Na ratuszu wywieszono sztandar francuski. Wszędzie pomstowano na nienawistnych Włochów i obdarzano ich określeniem "cudzoziemców z półwyspu". Sycylijscy pisarze Luigi Pirandello i Luigi Capuana stanęli po stronie swoich. Aby opanować sytuację, rząd zgodził się na wykupienie skazanego z więzienia. Rodaka witano na wyspie jak bohatera. Były pieśni, grzmiała muzyka, pozdrawiały go pochody z chorągwiami. U szczytu potęgi stanęła mafia w pierwszym ćwierćwieczu dwudziestego stulecia. W okolicach Palermo, Agrigento i Trapani administracja państwowa zastąpiona wówczas została przez sottogoverno, czyli dosłownie "podrząd". Na olbrzymich obszarach rzeczywistą władzę sprawowali przełożeni organizacji - Vito Cascio Ferro i Calogero Vizzini. Wyjątkową okazję do powiększania wpływów i mnożenia bogactw stworzyła pierwsza wojna światowa. Każdy sposób zarabiania pieniędzy i wtedy okazywał się dobry. Wszechobecni mafiosi kontrolowali dostawy umundurowania, broni i żywności dla wojska. Zrabowane chłopom bydło, owoce i płody rolne po słonych cenach odsprzedawali państwu. Za odpowiednio wysoką opłatą świadczyli także i inne jeszcze usługi. W ustronnych miejscach udzielano mianowicie schronienia uciekinierom z armii. Wszyscy, którzy dochodzili do wniosku, że wojaczka nie jest rzeczą przyjemną i bezpieczną, mogli czekać na lepsze czasy pod opieką ludzi uzbrojonych w nieodłączne lupary.\* W następnym odcinku - o udziale mafii w lądowaniu wojsk alianckich na Sycylii, a także o próbach oderwania wyspy od Włoch i przyłączenia jej do Stanów Zjednoczonych. Znajdź odpowiedź na Twoje pytanie o Napisz całymi zdaniami PRZYCZYNY PRZEBIEG i SKUTKI zjednoczenia Niemiec i Włoch. polaolakola88 polaolakola88 20.11.2019
Triduum Paschalne to na Jasnej Górze czas modlitwy tysięcy pielgrzymów. W tym maryjnym sanktuarium wiele akcentów wskazuje na mękę Chrystusa, a sama bazylika jest pod wezwaniem Znalezienia Krzyża Świętego i Narodzenia Najświętszej Maryi Panny. Paulini zapraszają na drogę krzyżową i świąteczne liturgie. Ołtarz Adoracji w wystroju przypomina o obecności w Kościele Ducha Świętego. Na środku widnieje napis "Jesteśmy napełnieni Duchem Świętym". Kościół symbolizują dwie świątynie: bazylika św. Piotra w Rzymie i Jasna Góra. Ich zdjęcia umieszczone są po obu stronach Najświętszego Sakramentu. Są i gołębice, symbol Ducha Świętego. Kilkadziesiąt z nich oplata kościoły i place przed nimi przypominając, że każdy z nas jest świątynią Ducha Świętego. Adoracja Jezusa w Ołtarzu Wystawienia potrwa do godz. potem rozpocznie się Liturgia Męki Pańskiej celebrowana w bazylice. Po niej Najświętszy Sakrament przeniesiony zostanie do Grobu Pańskiego, który tradycyjnie znajdować się będzie w Kaplicy Matki Bożej. Jego wystrój będzie w tym roku bardzo patriotyczny i nawiązywać będzie do 100 rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości. Tam adoracja potrwa całą noc. Ważnym nabożeństwem jest dziś rozważanie drogi krzyżowej. Na wałach jasnogórskich weźmie w niej udział kilka tysięcy wiernych. Nabożeństwo poprowadzi abp Wacław Depo, metropolita częstochowski. Stacje Męki Pańskiej znajdują się w widocznym z wałów parku klasztornym, który otacza z trzech stron mury sanktuarium. Posągi zostały wykonane przez wybitnego rzeźbiarza Piusa Welońskiego a autorem projektu drogi krzyżowej był architekt Stefan Szyller. Wały stanowią pozostałość dawnych umocnień klasztoru. Ich budowę rozpoczęto z inicjatywy Zygmunta III Wazy w 1620 r. Powstała czworokątna twierdza z charakterystycznymi bastionami, otoczona gotycką fosą i wałami ziemnymi. Twierdza wytrzymała trzy oblężenia - Szwedów w 1655 r., Rosjan w 1771 r. i Austriaków w 1809 r. Wałami Jasnogórskimi - drogą, którą podążał bohaterski obrońca klasztoru o. Augustyn Kordecki - w poranek Niedzieli Zmartwychwstania przejdzie tradycyjna procesja rezurekcyjna. Poprowadzi ją o godz. z Kaplicy Matki Bożej bp Antoni Długosz z Częstochowy. Po procesji rozpocznie się Msza św. w bazylice jasnogórskiej. Transmitować ją będzie Telewizja Polska na antenie TVP3, a więc w paśmie ośrodków lokalnych w całym kraju. Wielki Piątek to jedyny dzień w roku, w którym nie odprawia się Mszy św. Rano paulini i pielgrzymi zgromadzili się na Liturgii Godzin. Duchowość krzyża i kontemplacja Męki Pańskiej to jeden z najważniejszych charyzmatów zakonu paulinów. Ich zakonodawca bł. Euzebiusz od początku obrał drogę naśladowania Chrystusa Ukrzyżowanego. - Pierwszy klasztor otrzymał znamienny, jakby programowy tytuł św. Krzyża. Dla pierwszych paulinów, którzy podjęli upodobnienie się do Chrystusa Ukrzyżowanego, surowość życia, posty, czuwania i dobrowolnie przyjęte wyrzeczenia były świadectwem ich bezkompromisowego stylu ewangelicznego. Praktyka ich pokutnego życia stanowi odtąd znamienną cechę duchowości synów św. Pawła. To właśnie z tego powodu paulini byli nazwani pustelnikami św. Krzyża. Umiłowanie krzyża widać szczególnie na Jasnej Górze, gdzie obok kultu maryjnego bardzo widoczny jest także rys chrystocentryczny. Wymowne jest już samo wezwanie bazyliki jasnogórskiej Znalezienia Krzyża Świętego i Narodzenia Najświętszej Maryi Panny. W Kaplicy Matki Bożej niemalże tuż obok Cudownego Obrazu umieszczone są dwa wielkie zabytkowe krzyże. Przy znajdującym się po prawej stronie słynącym łaskami krucyfiksie z figurą Chrystusa, w piątki Wielkiego Postu, celebrowane były poranne Msze św. Tak dzieje się tylko raz w roku. Według zapisów historycznych krzyż pochodzi z okresu średniowiecza i jest darem Elżbiety Rakuszanki, żony Kazimierza Jagiellończyka. Sama figura Chrystusa na krzyżu, w swym zamyśle artystycznym, stwarza wyjątkową atmosferę do kontemplacji tajemnicy zbawienia człowieka. Gotycki krucyfiks to zabytek pochodzący z XV w., z warsztatu Wita Stwosza. Rzeźba jest zawieszona przy ołtarzu z połowy XVIII w. Obok monumentalnych stacji drogi krzyżowej na wałach, na Jasnej Górze jest jeszcze kilka innych przedstawień Męki Pańskiej. W Kaplicy Matki Bożej w tzw. przybudówce znajdują się odrestaurowane ostatnio XVIII-wieczne obrazy, a w górnej części również odnowiona ostatnio Golgota Jerzego Dudy-Gracza. To nie 14 a 18 stacji i bardzo nowoczesne rozważanie drogi krzyżowej. Na czas świętych dni Triduum Paschalnego i Świąt Wielkanocnych wspólnota paulinów powiększyła się o kleryków z krakowskiej Skałki. Dla braci studiujących w paulińskim seminarium, to obok wspólnego przeżywania uroczystości w "zakonnej rodzinie" to także nabywanie doświadczenia na przyszłą posługę duszpasterską. Wraz z paulinami modlą się także uczestnicy rekolekcji powołaniowych, które już po raz kolejny zostały zorganizowane właśnie w tym czasie. Setki osób w tym czasie "oblegają" jasnogórskie konfesjonały. Spowiedź trwa w Kaplicy Sakramentu Pokuty, dziś i jutro od godz. do godz. Tworzymy dla Ciebie Tu możesz nas wesprzeć.
"Rzym, albo śmierć!" - 24 sierpnia 1862 Giuseppe Garibaldi wraz ze swoją armią "czerwonych koszul" rozpoczął marsz na Rzym.
Konflikt w Tajlandii jest lokalny, ale w tle ma wstrząsy globalne. To już koniec – ogłosił ze łzami w oczach jeden z przywódców antyrządowego protestu w Bangkoku. Jego uczestników nazywa się potocznie „czerwonymi koszulami”. Jatuporn Prompan przeprosił demonstrantów otaczanych coraz szczelniejszym kordonem wojska. Rezygnujemy – oświadczył – bo nie chcemy kolejnych ofiar. Inny lider, Nattawuk Saikua, nim zniknął w bramie komendy policji, wezwał czerwonych do kontynuacji walki politycznej. Było jednak jasne, że ta runda konfrontacji jest przez uliczną opozycję przegrana. Do dnia klęski, 19 maja, co najmniej 40 osób straciło życie, a rannych liczono w setkach. Nazajutrz zginęło kolejnych 14 osób. Uzbrojeni w proce i prymitywne wyrzutnie petard rebelianci nie mieli szans w starciu z zawodową armią wyposażoną w broń automatyczną, wozy pancerne i helikoptery. Wojsko wprawdzie starało się używać tej potęgi oszczędnie, ale prawa walk ulicznych są nieubłagane. Musiały paść strzały. W 68-milionowej ludności Tajlandii 83 proc. stanowią buddyści. Buddyzm głosi wyrzeczenie się przemocy wobec wszelkich żywych istot. Ale kiedy wybucha rozgrywka o władzę, buddyści też zabijają, jak chrześcijanie czy muzułmanie. Kolejna odsłona dramatu Rozwścieczeni przeciwnicy rządu podpalali sklepy i budynki w dzielnicy handlowej, najbardziej zdeterminowani zapowiadali, że się nie poddadzą i będą walczyć dalej. Równie zdeterminowany był rząd i dowództwo wojskowe: nie pozwolimy dłużej blokować miasta, nie możemy tolerować chaosu, który jest groźny dla obywateli i zabójczy dla biznesu i turystyki. Kapitulacja majowa kończy kolejną odsłonę dramatu. Zaczęło się 14 marca marszem czerwonych na Bangkok i zajęciem budynków rządowych pod hasłem nowych wyborów powszechnych. Obecny rząd premiera Abhisita Vejjajivy czerwoni uznają za nielegalny, bo nie wyłoniony w wyniku wyborów, tylko dzięki dogadaniu się frakcji parlamentarnych. Na znak protestu czerwoni spryskali własną krwią siedzibę rządu. Władze reagowały początkowo z iście buddyjską powściągliwością, lecz kiedy protest się nasilał, tysiące demonstrantów zajęły dzielnicę handlową, a rozmowy obu stron załamały się, rząd spróbował rozwiązać problem siłą. Dziesiątego kwietnia, kiedy Polska z przerażeniem dowiedziała się o katastrofie smoleńskiej, królestwo Tajlandii sparaliżowała inna wiadomość. W Bangkoku doszło do krwawych starć między wojskiem a „czerwonymi koszulami”. Zginęło co najmniej 25 osób, w tym pięciu żołnierzy. Ale rozwiązanie siłowe nie spełniło oczekiwań obozu władzy. Czerwoni nie znikli z ulic stolicy, ich liderzy nie spuścili z tonu, domagając się dalej ustąpienia rządu i nowych wyborów, emocje zamiast opadać, eskalowały. Żółty - kolor monarchy Dramat Tajlandii ciągnie się od września 2006 r., kiedy to wojsko odsunęło od władzy ówczesnego premiera Thaksina Shinawatry. W polityce europejskiej nazwano by go populistą pokroju Berlusconiego. Ale populistą z mandatem demokratycznym: wygrał wybory, był i jest bardzo popularny wśród gminu. Słowo gmin nie jest tu od rzeczy, bo Tajlandia jeszcze niespełna 100 lat temu była monarchią de facto feudalną. Wprawdzie jako jedyny kraj Azji Południowo-Wschodniej nie została wcielona do żadnego zachodnioeuropejskiego imperium, jednak nie wykorzystała tej wyjątkowej sytuacji na głębokie reformy. Tajlandia (znana do II wojny światowej jako Syjam) była buddyjską teokracją, teraz jest monarchią konstytucyjną, a król zachowuje tytuł protektora buddyzmu i wszystkich wiar w państwie. Od polityki trzyma się z dala, przynajmniej oficjalnie, i ingeruje w sprawy państwowe rzadko. Polityką zajmują się w Tajlandii politycy – w cywilu i w mundurach, dwór, armia, potentaci. Jak w całym tym zakątku Azji, rządy pułkowników to w Tajlandii nie pierwszyzna. Tym razem może to się powtórzyć, jeśli kapitulacja czerwonych okaże się tymczasowa. Gmin bowiem nie chce być biernym podmiotem polityki stołecznych elit władzy i pieniądza, a elity i rosnąca wokół nich klasa średnia nie kwapią się do istotnych kompromisów z czerwonymi. Obalony przez generałów premier Thaksin, kiedyś policjant, później rekin biznesu, jeden z najbogatszych Tajów, stał się ludowym bożyszczem. Za jego rządów poziom życia najbiedniejszych się poprawił (za cenę popadania w długi, jakie zaciągali), zyskali szerszy dostęp do opieki medycznej i edukacji. Jednak nie tylko takimi posunięciami znaczone były czasy Thaksina. To typ autorytarny, nieznoszący krytyki, mylący rządzenie państwem z zarządzaniem korporacją, na którym dorobił się fortuny. Ale i tak było mu mało. Wielka transakcja biznesowa doprowadziła go do politycznego upadku. Chodziło o sprzedaż udziałów, jakie rodzina Thaksina miała w firmie gigancie telekomunikacyjnym ShinCorp. Rodzina premiera zarobiła na czysto prawie 2 mld dol. i uzyskała zwolnienie od podatku. Na domiar złego korporacja przeszła w ręce Singapuru, co oburzyło tajskich nacjonalistów, powołujących się na interesy bezpieczeństwa narodowego. To na tym tle doszło do zamieszek przeciwko Thaksinowi; ostatecznie utracił on władzę przed niespełna trzema laty. Thaksin, przeczuwając słusznie, że tajska ziemia pali mu się pod stopami i może trafić do więzienia za oszustwa podatkowe i korupcję, nie wrócił do kraju z olimpiady pekińskiej. Odtąd widywano go często w Dubaju, a także w Chinach i Anglii. Część majątku nowe tajskie władze mu zamroziły, ale i tak pozostaje krezusem. Utrzymuje kontakt z krajem. Na mityngach czerwonych wygłaszał do nich nagrane na wideo mowy, w których zachęcał do działania. Dlatego dość powszechnie uważa się, że to Thaksin stoi za obecną fazą kryzysu i zdalnie steruje rozwojem wydarzeń. Przeciwko czerwonym zorganizowali się żółci. Skoro ikoną czerwonych został Thaksin, logika polaryzacji prowadziła do wyłonienia się zorganizowanej formacji jego zagorzałych przeciwników. Są nią właśnie „żółte koszule”. Oskarżają Thaksina o malwersacje i nadużycia władzy. A także – co w Tajlandii ma wielką siłę rażenia – o brak szacunku dla króla Ramy IX (Bhumibol Adulyadej, od ponad 60 lat, rekord świata!, na tronie). Kolorem monarchy jest żółty, stąd wierni tajscy monarchiści noszą się podczas manifestacji na żółto. Nie tylko monarchiści. Do żółtych zalicza się też ludzi biznesu i część klasy średniej. Tak jak u czerwonych są w tym obozie różnice i podziały, lecz w chwilach krytycznych żółci zwierają szeregi. Odkąd Thaksin znalazł się poza krajem, kolejne inkarnacje partyjne jego zwolenników zostały zdelegalizowane, a premierem został Abhisit Vejjajiva, urodzony i wykształcony w Anglii ekonomista – żółci ucichli. Ich cele polityczne były spełnione. Ale konflikt tlił się nadal. To uproszczenie, by widzieć w nim jedynie rodzaj walki klas – biedni przeciw bogatym – bo czerwoni to nie tylko gmin, ale też ludzie wykształceni, szczerzy demokraci, krytycznie nastawieni do obecnego modelu państwa. Dlatego propaganda żółtych rozpowszechnia plotki o rzekomym spisku czerwonych przeciwko monarchii i tradycyjnemu ładowi społecznemu. Wielki rozgłos zdobyło niedawne przemówienie tajskiego aktora Pongpata Watchrabanchonga. „Jeśli nienawidzicie ojca i przestaliście go kochać, to po prostu zabierzcie się stąd, bo to jest dom i kraj ojca. Nasze głowy zwrócone są ku królowi. Kocham króla i wierzę, że wszyscy tutaj także go kochają” – mówił Ponpat podczas publicznej uroczystości. Aktor momentalnie stał się bohaterem żółtych. Posłużył się autorytetem króla do zamykania ust krytykom systemu. Taka metoda nie wydaje się na dłuższą metę skuteczna. Król dopóty jest instytucją publicznego zaufania, dopóki stoi ponad polityką. Czerwoni dobrze to wyczuli, nawołując, by nie wciągać monarchii do konfliktu i niszczenia opozycji. Tak, ludzie powinni kochać ojca, ale miłością, która ma sumienie. Czerwony męczennik Nowy, prócz Thaksina, bohater pojawił się też w obozie czerwonych. I to jaki! Generał Khaittiya (Seh Daeng: Czerwony Komendant) nie krył sympatii do czerwonych, choć formalnie nie należał do ich przywództwa. Głosił, że na czele czerwonych powinni stanąć działacze nowego pokolenia. Został śmiertelnie postrzelony podczas udzielania wywiadu mediom zagranicznym w pobliżu obozowiska czerwonych, którym doradzał w sprawach bezpieczeństwa. Jego admiratorzy od razu uznali, że kulę wystrzelił rządowy snajper, ale dowodów na to nie ma. Nie jest wykluczone, że w obozie władzy bierze górę frakcja jastrzębi, która może posługiwać się prowokacjami, aby spotęgować zamieszki, a potem głosić potrzebę przywrócenia, nawet siłą, prawa i porządku. W Bangkoku krążyły teraz pogłoski, że żołnierze przebrani w czerwone bluzy udawali szczególnie agresywnych demonstrantów. W dzisiejszym świecie Internetu i komórek takie stare jak świat metody walki z przeciwnikiem są mniej skuteczne. Bez sięgnięcia do źródeł systemowych konflikty, podobne to tego w Tajlandii, nie będą wygasały. W tym sensie konflikt tajski jest podobny do innych konfliktów w krajach rozwijających się, jak choćby w Wenezueli, w niektórych stanach Indii, w Nepalu czy Pakistanie. Król nie król, chodzi o gmin. O przepaść między tymi, co mają prawie wszystko, a tymi, co nie mają prawie nic.

Jego celem było przyłączenie do Piemontu północnych Włoch, w zamian za co Francja miała uzyskać od Sardynii Sabaudię. Ograniczenie celów do północnej Italii było na rękę Napoleonowi III, ponieważ od 1849 r. w Rzymie stacjonowały wojska francuskie, które przywróciły władzę papieża po Wiośnie Ludów.

fot. Adobe Stock Wiecie, jak trudno oddać innej kobiecie ukochanego mężczyznę? Macie pojęcie, co się wtedy myśli i czuje? Wyobrażacie sobie ten pusty dom, w którym jeszcze niedawno królewicz-jedynak rozrzucał zabawki, słuchał dudniącej muzyki, za nic nie można go było odgonić od komputera... Nagle dorósł i zaczął się rozglądać za dziewczynami. A teraz chce się żenić. I to wcale nie z księżniczką, tylko ze zwykłym kopciuchem. A mnie pęka serce. – Przysięgam na wszystko, daję słowo honoru, nie będę się wtrącać. Wiem, nie moja sprawa... nie moje życie, powinnam stać z boku, choćby miało mnie skręcić z żalu i złości. Mój mąż, gdy to słyszy, kiwa głową, ale nie dowierza. – Nie raz tak mówiłaś. Jesteś uzależniona, jak prawie każda matka. Myślisz, że nie słyszę, jak wydzwaniasz wieczorami, żeby sprawdzić, czy ukochany synuś jest w domu? Niepotrzebnie się chowasz wtedy w łazience... wystarczy przecież popatrzeć na rachunki za twoją komórkę, prawda?! – Bo nie mogę zasnąć, kiedy on gdzieś się włóczy. Tyle wypadków dokoła. Chcę tylko, żeby się odezwał i żebym wiedziała, że nic złego się nie stało. – A jak jest wtedy z jakąś dziewczyną?! Oni buzi, buzi, a tu – dzwoni ukochana mamusia i głowę zawraca. Ja normalnie bym się wściekł. – Toteż do ciebie nie dzwonię i nie sprawdzam. A może właśnie i lepiej, żeby czasami wylać na niego kubeł zimnej wody, zanim będzie za późno i zaplącze się na amen. – I dlatego synuś zostanie starym kawalerem, albo pójdzie siedzieć, bo przypadkiem uwiedzie nieletnią. Według ciebie, jeszcze się nie urodziła taka, która byłaby go warta. Ale niestety, urodziła się. Miała na imię Sabina i była z nim w ciąży. Zadzwonił, że wybierają się do nas z zapoznawczą wizytą: – Szykuj się mamo, będę się żenił. To wyjątkowa dziewczyna, zresztą sama zobaczysz. Pewnie, że wyjątkowa. Sprytniejsza od węża. Pielęgniarka, a nie wiedziała, jak się zabezpieczyć?! Teraz, gdyby mój syn się nie ożenił i tak musiałby płacić długie lata i jeszcze cierpieć, że jego dziecko wychowuje ktoś inny; jeśli weźmie z nią ślub – koniec. Czuje moje serce matki, że to kobieta nie dla niego, że go zapędziła w pułapkę, że chce go omotać w welon i pieluchy, zmarnować mu życie. Mój mąż niespokojnie kręci się po mieszkaniu i błaga, żebym się uspokoiła, bo przecież nic się nie stało: – Najwyższy czas, żeby nasz chłopak ułożył sobie życie. Sam zdecydował, że teraz on będzie komuś zmieniał pampersy, a ty nie możesz mu tego zabronić. A może będzie wnuk i jeszcze zdążę go nauczyć, jak się łowi ryby. Ale ja cierpiałam i nic mnie nie cieszyło. Chodziłam jak struta, jednak przygotowywałam się na tę okazję jak do wizyty chińskiej cesarzowej. I to się nie podobało mojemu mężowi, był całkiem zdegustowany: – Bój się Boga, kobieto. Co ty wyrabiasz. Przestań pucować te okna, przecież lśnią jak brylanty. Już się prawie boję przesunąć krzesło, żeby nie porysować podłogi. Spodziewasz się komisji sanitarnej?! Powiedz od razu, że chcesz speszyć tę bidulę, która tu wejdzie po raz pierwszy. – Nie wiem, kogo miałoby peszyć czyste mieszkanie? Jeśli ta panna nie lubi porządku, niech wie od razu, do jakiego domu wchodzi i jakie tu są zwyczaje. Twoja matka nauczyła mnie zmywać gary w małej misce i nie wychlapać ani jednej kropli wody. Więc miej teraz do niej pretensje, że jestem pedantką; dostałam niezłą szkołę. – A ile razy płakałaś? Nie pamiętasz? – Pamiętam, pamiętam, ale czegoś się nauczyłam! Przyjechali. Sięgała Marcinowi ledwie do ramienia i była chuda, jak tasiemka. Włosy, owszem, ładne – długie, ciemne, ale twarz. Prawie biała i to w samym środku lata. Jak pobielona wapnem. Oczy jakieś szare, zresztą trudno było to dostrzec, bo cały czas spoglądała gdzieś w bok. Od razu pomyślałam, że pewnie nie jest szczera i dlatego tak koso patrzy. Mówili, że nie są głodni, że jedli po drodze, ale co to za gadanie? Był pięknie nakryty stół, przystawki, dwa drugie dania, deser... Ale ona – nie. Rosołu nie jadła, kurczak – ledwie skubnęła. Tort bezowy – później. – No, to może, chociaż galaretką poziomkową pani nie pogardzi? Tak to powiedziałam, że chyba nie mogła odmówić. Podałam tę galaretkę w kryształowych kompotierkach, na obrusie haftowanym w maki i kłosy jeszcze przez moją matkę. Mój mąż wyszedł do ogrodu na papieroska, a Marcin pognał za nim pewnie po to, aby zapytać, jak mu się podoba przyszła synowa? Zostałyśmy same. Patrzyłam, jak każda nabierana łyżeczka rośnie jej w ustach, jak, w szarych oczach wzbierają łzy i już chciałam powiedzieć, żeby dała spokój, że nie musi jeść na siłę, żeby zostawiła resztę, ale... było za późno. Zwymiotowała na wytworny obrus, na paterę z tortem, na porcelanowe talerze i filiżanki. Stało się to dokładnie wtedy, gdy do pokoju weszli nasi mężczyźni. Potem było już tylko gorzej. Mąż zniknął w szopce z narzędziami, Marcin zamknął się w łazience z tą swoją narzeczoną, a ja w furii sprzątałam i prałam. Po dobrej godzinie mój syn wszedł do kuchni i otworzył lodówkę. Wyjął porcję galaretki, której szczęśliwie nie postawiłam na stole. Dużą łyżką od zupy nabrał spory kęs, a potem wypluł go do zlewu i popatrzył na mnie tak, jak nigdy w życiu. Z nienawiścią. Musiałaś to zrobić? Ona spodziewa się mojego dziecka. Jest zmęczona podróżą, przerażona tą wizytą, kiepsko się czuje... Trzeba było jeszcze dosypać arszeniku, lepiej by podziałało. Siedziałam jak sparaliżowana. Tyle starań, tyle pieniędzy, tyle nerwów. I mój ukochany syn tak mi za wszystko dziękuje. Nawet nie wyszłam z domu, kiedy trzasnęły drzwiczki samochodu. Serce mi krwawiło z żalu. Tyle się nastarałam dla tej chudej, bladej dziewczyny; byłam gotowa przemóc się i może ją nawet polubić, więc, dlaczego Marcin tak się wściekł? Mąż zjawił się w domu dopiero wieczorem i już od progu też wyskoczył z pretensjami: – Świdrowałaś ją wzrokiem, jakbyś chciała zobaczyć, czy naprawdę ma dziecko w brzuchu. Wiesz, że ani razu się nie uśmiechnęłaś? I po co ten wredny numer z galaretką? – Czy wyście powariowali, że tak na mnie napadacie? Ona też nie tryskała humorem. O co wam w końcu chodzi?! Wtedy powtórzyła się scena sprzed kilku godzin. Mąż nabrał chochlą galaretkę z kryształowej miseczki i powiedział ze złością: spróbuj. Miły Boże! Jakie to było ohydne, potwornie słone świństwo. Parę razy wypłukałam usta, a jeszcze czułam ten wstrętny smak. A ona wmusiła w siebie prawie całą porcję i to pod moim bacznym, nieżyczliwym okiem. Pomyliłam się i zamiast cukru wsypałam sól. Teraz rozumiałam te łzy w szarych oczach i ten strach, żeby jak najlepiej wypaść w domu upiornej teściowej... I wściekłość mojego syna. On pomyślał, że ja specjalnie... Nie mogłam tego tak zostawić! Oczywiście do nich pojechałam. Wszystko wytłumaczyłam. Przeprosiłam. Wyściskałam ich i utuliłam. Jest zgoda. Wesele było huczne i piękne, a teraz oczekujemy narodzin małej Sabinki. Już ja ją nauczę, żeby nie dała sobie w kaszę dmuchać i nie była tak delikatna i nieśmiała, jak jej mama. I żeby umiała mówić „nie!”, jeśli naprawdę nie będzie czegoś chciała, nawet, gdyby miała się narazić przyszłej teściowej. A swoją drogą, dużo łatwiej się teraz dogaduję z dużą Sabiną niż z moim Marcinem. I nie muszę prosić o telefon. Sama do mnie dzwoni i opowiada, co u nich słychać. Zawsze, co córka, to córka! Chcesz podzielić się z innymi swoją historią? Napisz na redakcja@ REKLAMA Więcej listów do redakcji: „Teściowa to hetera, która ciągle mnie krytykuje i poucza. W uszach mam tylko jej ciągły jazgot”„Nasza miłość przetrwała życiowe burze, a pokonały ją drobne nieporozumienia. Mąż odszedł bez wyjaśnienia”„Mąż zdradził mnie z moją przyjaciółką, a ja postanowiłam, że już zawsze będę sama. Życie zdecydowało inaczej...” Study with Quizlet and memorize flashcards containing terms like 1859, pozytywizm, teoria rewolucji and more. Około 30 tys. "czerwonych koszul", czyli zwolenników byłego premiera Tajlandii Thaksina Shinawatry, zgromadziło się 24 czerwca w Bangkoku, by wyrazić poparcie dla rządowego planu nowelizacji konstytucji, umożliwiającego powrót Thaksina z emigracji. Z okazji 80. rocznicy zamachu stanu, który w 1932 roku położył kres monarchii absolutnej w Tajlandii, "czerwone koszule" ostrzegły, by Trybunał Konstytucyjny, którego decyzja w sprawie nowelizacji spodziewana jest w lipcu, trzymał się z dala od polityki. Trybunał bada, czy planowana nowelizacja nie podważa praw monarchii konstytucyjnej w Tajlandii. Obecna ustawa zasadnicza została wprowadzona w 2007 roku przez wojskowych sprawujących władzę po obaleniu rok wcześniej Thaksina. Premierem Tajlandii jest obecnie jego siostra, Yingluck Shinawatra. Jej administracja, w tym przywódcy "czerwonych koszul", określają poprawki konstytucyjne i związaną z nimi amnestię jako część planów pojednania narodowego. Opozycja parlamentarna i "żółte koszule", przeciwnicy "czerwonych", uważają, że zmiany w konstytucji mają być przyjęte, aby umożliwić powrót do kraju Thaksinowi, który został skazany zaocznie przez Sąd Najwyższy na dwa lata więzienia za doprowadzenie do konfliktu interesów. Wcześniej w czerwcu tymczasowy nakaz sądowy wstrzymał parlamentarną debatę nad zmianami w konstytucji, co pozwoliło zażegnać kryzys, potencjalnie grożący ponownym rozlewem krwi na ulicach. Zdaniem "czerwonych koszul" nakaz sądu wskazuje na wspólne interesy aparatu sadownictwa i potężnych elit związanych z wojskiem i dworem królewskim. Kilka sądowych decyzji w ostatnich latach doprowadziło do upadku rządów zwolenników Thaksina. - Sądy wykonują rozkazy klas rządzących. Są przeszkodą dla prawdziwej demokracji i dlatego tu dziś jesteśmy; w naszym kraju wciąż demokracji nie ma - powiedział agencji Reutera przywódca "czerwonych koszul" Somwang Assarasee. Wiece "czerwonych koszul", którzy rekrutują się z biedniejszych warstw społecznych, i rywalizujących z nimi "żółtych koszul" często kończą się rozlewem krwi. W 2010 roku podczas tłumienia przez wojsko protestów "czerwonych koszul" co najmniej 90 ludzi zginęło, a niemal 2000 odniosło obrażenia. sjk, PAP
wyprawa tysiąca czerwonych koszul. wyprawa tysiąca ochotników pod wodzą Garibaldiegl na Sycylię w celu przyłączenia ich do Włoch
O tym, jak Tomek Pacholczyk, wychowanek poprawczaka, został wolontariuszem Drużyny Szpiku, czyli o życiu naszpikowanym dobrem i złem, pisze Agnieszka Świderska W domu jesteś nikim. Tak samo w szkole. Żeby być kimś zaczynasz używać pięści. Ich strach staje się twoją siłą. I tylko nie rozumiesz dlaczego zamiast być dobrze, wciąż jest źle. Dlaczego dla ciebie są kraty w poprawczaku, a dla tamtych wszystko? Masz kolejny dobry powód do nienawiści. I możesz karmić się tą nienawiścią do końca życia. Albo się z niej wyleczyć. Czasami wystarczy do tego jeden człowiek. Czasami tak jak w przypadku Tomka potrzeba całej drużyny. Drużyny grudnia. Poniedziałek. Łódź. Zespół Szkół Przemysłu Spożywczego przy Franciszkańskiej. Na sali setka uczniów. Pod oknem w czerwonych koszulkach łódzka Drużyna Tomka, jego dwaj "szpikowi" wychowawcy z poznańskiego poprawczaka, Mariusz Cielecki i Andrzej Ciechorski oraz Justyna, koleżanka z Drużyny, tej poznańskiej. Zaczyna Ewelina. Tłumaczy po co tu wszyscy są. Że gdzieś tam za murami tej szkoły są chorzy na białaczkę, których można uratować. Justyna, która wychodzi po niej mówi, że bycie dawcą szpiku nie boli. Za to boli życie z białaczką. Potem mówi za nią lekarz, jeden z bohaterów dokumentu o kilkuletniej Oli z białaczką. "Czasami parę dni wystarczy, a całe życie, wszystkie klocki, które mamy poustawiane, poukładane, mogą być poprzewracane". Kiedy jesteś zły, otaczają cię ludzie ze złym życiem. Nie nauczą cię niczego dobrego. Nie będziesz wierzył, że możesz żyć jak inni- Każdego roku 10 tysięcy osób dowiaduje się, że ma białaczkę. Połowa umiera, bo nie znalazł się dawca. Cztery i pół godziny naszego czasu to jest cena za ich życie. Mam na imię Tomek. Jestem wychowankiem Zakładu Poprawczego w Poznaniu... Rodzice mogliby być dumni z jego czerwonej koszulki Drużyny Szpiku. Gdyby ich to obchodziło. Ale nie obchodzi. Miała być miłość. Była źle skrywana obojętność. Matka w kuchni albo przed telewizorem. Wiecznie zajęta sobą. Ojciec ciągle w pracy. Więc albo było wieczne milczenie, albo wieczne pretensje i awantury. Nie pamięta pytania, czy u niego wszystko w porządku. Może gdyby zapytali, to by powiedział, że od dawna już nic nie jest w porządku. Że w prawie każdej szkole, a w podstawówce na łódzkich Bałutach, to już na pewno, zawsze musi być ktoś do gnębienia. Że w jego klasie padło na niego. Że dlatego wagarował, żeby nie być "dojeżdżanym". Że kiedy jego prześladowcy wyszli już ze szkoły, a on został w niej jako najstarszy, postanowił wziąć odwet. Na innych słabszych, młodszych. Że wygrało w nim prawo fali: z "dojeżdżanego" sam się stał tym, który "dojeżdża" innych. Że takich jak on to w poprawczaku jest co drugi. Przed poprawczakiem w Poznaniu, do którego trafił w wieku 16 lat, zaliczył jeszcze dwa schroniska dla Wszędzie słyszałem, że jestem tym najgorszym. A skoro tak, to wam pokażę. Już z pierwszego schroniska, z Okęcia, wyszedłem gorszy - opowiada Tomek. Kraty w poprawczaku nie zrobiły na nim większego wrażenia. Zrobiła je za to czerwona koszulka Drużyny Szpiku, w której jego wychowawca, Mariusz Cielecki, przyszedł kiedyś do pracy. Zanim stał się "dzieckiem szpikowym" minęło jednak półtora roku. Przeszczep musiał się przyjąć. - Kiedy jesteś zły, otaczają cię ludzie ze złym życiem - mówi Tomek. - Nie nauczą cię niczego dobrego. Nie będziesz wierzył, że możesz żyć jak inni. Nie zmieniłem się sam. To inni mi pomogli. Tacy wychowawcy jak Mariusz i Andrzej. Ekipa z Drużyny Szpiku. Bardzo dużo zawdzięczam szefowej Drużyny, Dorocie Raczkiewicz. Dała mi duży kredyt zaufania. W zaufaniu nie liczy się tylko to, że go nie zawiedziesz. Ważne jest, kogo nie zawiedziesz. Kim jest ta osoba, która tobie ufa i która w ciebie wierzy. Dzięki niej uwierzyłem, że to nie ten świat najgorszych jest mój, ale ten, w którym dzieją się dobre rzeczy. Chcę jej podziękować. To ważne dla mnie. Dorotę Raczkiewicz i Janusza Jezierskiego z Drużyny Szpiku ściągnął trzy lata temu do poprawczaka Mariusz Cielecki. Może innemu dyrektorowi nie podobałoby się to całe zamieszanie, ale w Poznaniu za biurkiem siedzi Sebastian Dec. Jemu się podobało. I tak w poprawczaku powstała "szpikowa rodzina". Biegali w czerwonych koszulkach Drużyny "dychy" i maratony, biegali po oddziałach onkologicznych, po hospicjach, po turniejach, z których pieniądze szły na pomoc dla tych, którzy mieli jeszcze mniej szczęścia. Tomek szybko odpuścił sobie samo bieganie. Nigdy nie miał kondycji biegacza. Za to było go pełno w innych akcjach Drużyny, a wyjście na przepustkę równa się u niego z wyjściem na onkologię albo do hospicjum. Teraz jako ambasador Drużyny biega po łódzkich szkołach. Ta na Franciszkańskiej nie była ostatnią w tym roku. - Gdyby ktoś trzy lata temu powiedział mi, że będę coś bezinteresownie robił dla innych, to bym mu powiedział, żeby mocno walnął się łeb - mówi Tomek. - Dziś powiedziałbym to samo komuś, kto by mi powiedział, że mam z tego zrezygnować. Kiedyś nie było dla mnie czegoś takiego jak inny człowiek. Byłem tylko ja i moje problemy. Teraz sens mojego życia widzę w tym, żeby pomagać innym. Zakład Poprawczy w Poznaniu w 2011 r. otrzymał tytuł Poznańskiego Wolontariusza Roku w kategorii sportowejPoprawczak jest jak czyściec. Dopadają cię tam myśli o piekle, z którego wyszedłeś. Nie ma przed nimi Miałem jeden z takich dni, kiedy spotkałem się z Gabrysią. To mała dziewczynka, dla której zbieraliśmy na wózek inwalidzki. Gabrysia wyczuła, że coś jest nie tak. Przytuliła się do mnie i powiedziała: Nie martw się Tomuś, będzie lepiej. Słowa takiej małej istotki, tak dużo zmieniły. Kiedy przestajesz patrzeć tylko na siebie, zaczynasz więcej widzieć w innych. To, co w nich ukryte. Po pierwszym spotkaniu w Łodzi zostałem jeszcze w sali z kilkoma osobami. Powiedziałem im, jak ich widzę w swojej głowie. Ktoś się popłakał. "Nie znasz mnie, a wiesz o mnie więcej niż inni". Tego zwykły człowiek, który przemyka ulicą w pogoni za życiem, za pracą, za rodziną nie zobaczy. Tego uczysz się od takich jak Gabrysia. W marcu skończy 20 lat. W dzień swoich 18. urodzin zarejestrował się jako potencjalny dawca szpiku. Jego szpik nie był jeszcze nikomu potrzebny, ale to może się zmienić w każdej chwili. - Dlatego tłumaczę innym, żeby to była świadoma decyzja. Bo gdy wycofają się w momencie, gdy ktoś już będzie czekał na ich szpik, to nie będzie już miał szans na przeżycie. A zabierać komuś ostatnią nadzieję byłoby nieludzkie. Kiedy mówi na spotkaniach, że jest z poprawczaka, to chce, żeby coś z tego Staram się podkreślać skąd jestem, bo dla wielu jesteśmy już skreśleni. Wiem jak się mówi o takich jak my, bo sam często to słyszałem. Najczęściej za plecami. Ostatnie pół roku w jego życiu było najważniejsze. To wtedy w jego życiu była już Ewelina, to wtedy wciągnął do Drużyny Szpiku ekipę z Łodzi, w której jest już "dziewięciu "czerwonych". To wtedy naprawdę uwierzył w punkt przywracania systemu. W komputerze jest to funkcja, która w przypadku niechcianych zmian pozwala przywrócić system operacyjny do ostatniego "zdrowego" punktu. - Ja mam w swoim życiu taki punkt - mówi Tomek. - Kiedy mieszkaliśmy jeszcze razem z babcią, kiedy byłem zwykłym, grzecznym chłopcem, kiedy w moim życiu było coś dobrego, a w głowie miałem jakieś zasady. Jeżeli chcesz uratować takich jak ja, to trzeba z nich wyciągnąć tamtych chłopców. Zrobić coś, by przypomnieli sobie innego siebie. To właśnie próbują robić wychowawcy. Ja po prostu przestałem udawać złego. Znowu jestem sobą. Gorzej z tymi, którzy nie mają kogo sobie przypomnieć, bo nigdy nie było żadnego zwykłego, grzecznego chłopca. Z Eweliną chodził do klasy w gimnazjum. Ten krótki czas, kiedy był w normalnej szkole między schroniskiem a poprawczakiem. Cicha dziewczyna, której się nie pamięta. Ale ktoś mu o niej przypomniał. Kuzyn koleżanki, klasowy odrzutek, który byłby kolejną ofiarą, gdyby nie on. Powiedział, że roztrzaska głowę każdemu, kto go ruszy. Nie ruszyli go nawet wtedy, gdy był już w poprawczaku. Kiedy pierwszy raz po półtora roku wyszedł z zakładu na przepustkę, wpadł na dzielnicy właśnie na niego. Tamten mimochodem wspomniał o Ewelinie. Znalazł ją na Naszej Klasie. Zaczęli rozmawiać. - Moja przyjaciółka, moja dziewczyna, moja wspólniczka od Drużyny w Łodzi - mówi o niej teraz. - Jedna z dwóch najważniejszych osób w moim życiu. Ona i u babci ma teraz dom, kiedy przyjechał na przepustkę. Drugą rodzinę zostawił w Poznaniu. W Każdy kogoś potrzebuje - mówi Tomek. - To może być głos w słuchawce, gdy chcesz z kimś pogadać. Wychowałem się w domu niepotrzebnych sobie ludzi. Już wystarczy. Teraz chcę pogadać. I sam być komuś potrzebny. Niektórzy mówią, że już spłaciłem swój dług, ale kiedy sam robię swój bilans zysków i strat, to widzę, że jeszcze brakuje mi do zera. Nadrobię. ***Drużyna Szpiku to grupa wolontariuszy działających na rzecz osób chorych na nowotwory krwi w szczególności na białaczkę. Najważniejszym celem Drużyny jest uświadamianie ludziom jak łatwo można zostać potencjalnym dawcą. Temu właśnie służy projekt "Podziel się życiem". . 200 201 208 296 196 352 382 487

wyprawa tysiąca czerwonych koszul miała na celu opanowanie wenecji